Duch popa z Cmentarza Katedralnego
Pan S., a było to latem roku 1935 lub 1936, około północy, udawał się dorożką na stację kolejową. Wyjechali z ulicy Listopadowej i jadąc ulicą Mickiewicza w stronę Zawichojskiej ujrzeli coś niezwykłego. Otóż z bramy Cmentarza Katedralnego wyszedł ubrany w sutannę, z krzyżem napierśnym, długimi siwymi włosami i brodą, duchowny prawosławny. Przeszedł przed bryczką, strasząc konie, które na jego widok zareagowały rżeniem, parskaniem i rzucaniem się w uprzęży.
Tymczasem duchowny, nie zważając na to zupełnie, wszedł do parku po drugiej stronie ulicy i spokojnym krokiem udał się w kierunku zabudowań dawnego klasztoru O.O. Reformatów. Podczas zaborów znajdowała się w nim prawosławna parafia pod wezwaniem św. Archanioła Michała, zaś w okresie międzywojennym – dowództwo 2 Pułku Piechoty Legionów, a więc obiekt niedostępny dla cywilów (nie mówiąc już o księżach prawosławnych!).
Cmentarz prawosławny w Sandomierzu
– I cóż w tym niezwykłego? – możecie zapytać. Ano na razie nic. Ale nim przejdę do następnej relacji, kilka słów wyjaśnienia. Otóż z chwilą odzyskania niepodległości przez Polskę parafię prawosławną w Sandomierzu zlikwidowano. Mieszkający tu Rosjanie (poza dwiema czy trzema rodzinami) wyjechali i nie było też duchownego wschodniego wyznania. Skąd się zatem wziął ten ostatni i to w środku nocy, w drugiej połowie lat trzydziestych, na owym cmentarzu? Czyżby jaki przejezdny odwiedzał mogiłę bliskiej osoby, albowiem grzebano tam również prawosławnych? Może. Nieżyjący już dziś pan S. aż do śmierci z uporem godnym lepszej sprawy, twierdził, iż obydwaj z woźnicą widzieli upiora.
* * *
Doktor R. wiosną 1945 lub 1946 roku został około północy wezwany do chorego. Wypadło mu przejść obok bramy Cmentarza Katedralnego. Śpieszył się, szedł zatem dość szybko i nieomal nie wpadł na wychodzącego z niej akurat prawosławnego księdza. Zatrzymał się, aby go przepuścić i przy okazji przyjrzał mu się dokładnie. Miał go na wyciągnięcie ręki, a pobliska latarnia dawała sporo światła.
Ksiądz był w sutannie (riasie), na piersiach wisiał mu na łańcuchu srebrzysty krzyż i miał siwiutkie jak gołąbek włosy i brodę. Wszelako jego twarz nie była twarzą żywej istoty, lecz trupiosiną, o martwych oczach, twarzą upiora. Przeciął jezdnię i wszedłszy do parku, skierował się w stronę dawnej cerkwi św. Michała.
* * *
I wreszcie ostatnia relacja, pochodząca z lipca lub sierpnia 1976 roku. Młodzieniec P. zasiedział się u swojej dziewczyny dłużej niż zwykle i wyszedł od niej tuż przed pierwszą w nocy. Najbliżej mu było do domu obok Cmentarza Katedralnego. Minął go i przeszedłszy na drugą stronę ulicy Mickiewicza, znalazł się na chodniku biegnącym równolegle do parku, odruchowo odwrócił się i spojrzał w bramę cmentarną. Była pełnia i – jak twierdzi – prawie tak widno jak w dzień. I wtedy zobaczył wychodzącą stamtąd postać.
Przystanąwszy, czekał, aby przyjrzeć się jej, gdy nieco się przybliży. Postać minęła jezdnię i szła dokładnie w stronę chłopaka. Gdy była odeń zaledwie kilka kroków, z przerażeniem spostrzegł, iż to nie zwykły ksiądz, za jakiego ją wziął, lecz dziwnie wyglądający duchowny prawosławny. I tym razem opis zjawy dokładnie pokrywa się z dwoma poprzednimi relacjami. Sutanna, krzyż napierśny, siwe włosy i broda, a także coś, o czym nie mówi pierwsza relacja, ale co występuje w drugiej – trupiosina twarz i martwe oczy.
Cóż, trzy identyczne relacje ze spotkań z tą samą zjawą (na przestrzeni pół wieku) to chyba nie bujna wyobraźnia świadków? Lecz jeśli nie ona, to co?
© Andrzej Juliusz Sarwa 2018
Książkę w wersji papierowej można kupić tutaj:
Książkę w wersji elektronicznej (epub, mobi) można kupić tutaj: