wtorek, 4 września 2018

LEGENDY SANDOMIERSKIE (17) - Pan Łukasz Słupecki - sandomierski bies

Pan Łukasz Słupecki - sandomierski bies


W Polsce, poczynając od średniowiecznych czasów znano dusze złych szlachciców, którzy za swe występki popełnione za życia ulegli, przemianie w demony. Zaliczali się do tak zacnej kompanii: słynny mazowiecki Borejsza, pułkownik w służbie Stanisława Leszczyńskiego; łęczycki Boruta herbu Jastrzębiec; starosta Kobylnicki spod Ostrołęki; pan Kosiński, konfederat barski, grasujący w Wielkopolsce i na Śląsku; Mikołaj Wenecki herbu Nałęcz, żyjący w czasach Ludwika Węgierskiego, sędzia kaliski, zwany Diabłem Weneckim; pan Stanisław Stadnicki herbu Śreniawa, warchoł, opój, morderca, gwałciciel, podpalacz i łupieżca, zwany Diabłem Stadnickim, grasujący w Sandomierskiem, czy wreszcie Władysław Siciński, poseł upicki, którego z powodu zerwania sejmu po śmierci „nie chciała przyjąć ziemia” i niepochowany stał aż po schyłek XIX wieku w szafie zakrystii kościoła parafialnego w Upicie. 


Francisco Goya (1746–1828), Duchowny i demon, Źródło: Wikimedia Commons

Do tak zacnej kompanii zaliczał się i bies sandomierski, pan Łukasz Słupecki. Wsławił się on tym, że w wieku XIV, „za czasów Ludwika Węgierskiego zabił na sejmiku w Sandomierzu Jana Ossolińskiego, kasztelana wiślickiego. Skazany na śmierć podjął się wraz z bratem zbójowania na drogach i łupienia w najazdach sąsiedzkich włości. Jego zamek zdobył szturmem Jagiełło, wycinając załogę w pień. Zabójca kasztelana uszedł kary, rzucając się z wieży i łamiąc kark. Drugi, zapisawszy duszę czartowi, podziemną drogą (dla niego w tej chwili mocą diabelską sporządzoną) uciekł do Węgier z niezmierzonymi skarbami [O. Kolberg] (Barbara i Adam Podgórscy, Encyklopedia demonów. Diabły, diabełki, jędze, skrzaty, boginki... i wiele innych, Wrocław 2000, s. 118). 

Pan Łukasz Słupecki, jak na sandomierskiego biesa przystało, nie włóczył się bądź gdzie, ale Sandomierza pilnował. A w samym mieście upodobał sobie klasztor świętojakubskich dominikanów, gdzie mnichom spokoju nie dawał: to krzyczał głosem przeraźliwym, to jęczał, łańcuchami dzwonił, huki jakieś czynił, a co najgorsze – świątobliwym zakonnikom ukazywał się w przerażających postaciach stworów jakichś nieziemskich, potwornych i szkaradnych, bądź – co jeszcze okropniejsze! – nagiej dziewczyny przedziwnej piękności, kuszącej do grzechu. 

Przez lata i stulecia usiłowano się go z klasztoru pozbyć. Nic nie pomagało, ni modły, ni posty, ni biczowania, ni Msze, ni nowenny. Idąc zatem rada w radę, świątobliwi ojcowie postanowili wezwać z Krakowa sławnego podówczas na całą Polskę egzorcystę, księdza Jana Kazimierskiego, by ten ich od demona uwolnił. 

Niestety – śmiał się pan Słupecki z księżowskich egzorcyzmów i zaklęć, a samego egzorcystę łajnem obrzucił. Pocił się ksiądz Kazimierski, usiłując bestię precz przegnać – na darmo. Koniec końców postanowił z biesem się ugodzić. Dogadali się oba, że ksiądz Kazimierski da już pokój z egzorcyzmowaniem (które chyba mimo wszystko miłe dla biesa nie było), a Słupecki w zamian przyrzekł, że mnichom nigdy więcej nie pokaże się pod postacią nagiej, młodej i pięknej kobiety, zastrzegając sobie jednak prawo do czynienia hałasów i niepokojów w klasztorze. I od tamtej pory słowa dotrzymuje.



© Andrzej Juliusz Sarwa 2018


Książkę w wersji papierowej można kupić tutaj:


Książkę w wersji elektronicznej (epub, mobi) można kupić tutaj: