piątek, 13 października 2017

WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (1)





Andrzej Juliusz Sarwa


WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (1)


Przeszłość – to jest dziś,
tylko cokolwiek dalej.
Nie jakieś tam coś, gdzieś,
gdzie nigdy ludzie nie bywali.

Cyprian Kamil Norwid

Prolog


Piękna kobieta o smagłej cerze – ni to Indianka, ni Europejka, taka, którą Meksykanie zowią Morenita, stojąca na szczycie góry spoglądała na wielkie, wspaniałe, urzekające miasto rozciągające się u jej stóp. Miasto budziło podziw. Ogromne, przecudne, zbudowane na obszernej wyspie rozłożonej pośrodku jeziora Texcoco, wgryzające się w toń jeziora pływającymi sztucznymi trzcinowymi wysepkami-ogrodami. Od miasta ku brzegom, ku stałemu lądowi, prowadziło kilka grobli. Był to bajecznie bogaty Tenochtitlan, stolica imperium Azteków.

Gwarne było i ludne, zasiedlone przez ponad dwieście tysięcy mieszkańców... Pełne zasobnych domów, pałaców i świątyń. Rezydował tu cesarz, a był nim podówczas Montezuma II [1]. Władca świecki i najwyższy kapłan zarazem.

Kobieta stała nieporuszona, tylko łagodny wiatr szarpał lekko kosmykiem jej ciemnokasztanowych włosów, który niesfornie wysunął się spod brzegu ciemnobłękitnego płaszcza obszytego ciężką złotą lamówką, który miała narzucony na głowę niczym welon. Płaszcz okrywał suknię w kolorze delikatnego różu zdobną kwiatami, a przepasaną w talii szarfą czarną, jak to u indiańskich ciężarnych mężatek było w zwyczaju.

Naraz, skądś zza rozłożystego i dość pokracznego drzewka jukki o ciemnozielonych, twardych, mieczowatych liściach i dzwonkowatych kremowobiałych kwiatach, rosnącego niedaleko potężnego świętego drzewa ceiby [2], gęsto pokrytego różowym wonnym kwieciem, a wspierającego kolosalny pień na deskowatych korzeniach podporowych, drzewa zwanego przez tubylców pochote albo yaxché, wysunął się mężczyzna. Cerę, choć również smagłą, miał jednak zdecydowanie jaśniejszą niż kobieta, w której stronę zmierzał, przedzierając się przez zarośla złożone z krzewów białej szałwi, która nie wiadomo skąd się wzięła w tym miejscu, bo to nie były jej ojczyste strony, więc zapewne musiał ją ktoś przywieźć i celowo tu zasadzić, oraz rosnącej w cieniu tej pierwszej, szałwi wieszczej, która również nie była tutejszą rośliną [3], obydwie owe krzewinki wydzielały upajające i odurzające aromaty, a to, że tu się znajdowały, mogło wskazywać tylko na jedno – mimo iż okolica była dzika i nie wyglądała na zbyt często odwiedzaną, sądząc po ledwie zarysowanej w chaszczach wąziuchnej ścieżynie, musiała mieć charakter sakralny. Mężczyzna ubrany był w czarny płaszcz uszyty z najdelikatniejszej tkaniny bawełnianej, narzucony na gołe ciało i przepasany czymś w rodzaju powroza uplecionego z surowych włókien agawy. We włosach, nad lewym uchem, niczym zastygła stróżka krwi zwieszało mu się karmazynowe pióro świętego kwezala [4].

– Podziwiasz moje królestwo? – zagadnął kobietę.

– Twoje, Quetzalcoatlu?

– A i owszem. Moje. Czyż nie jestem księciem tego świata? Bogiem tego świata? Patronem wszelkiej wiedzy, nauki, sztuki, rzemiosła, stanu kapłańskiego? Czyż nie do mnie przynależy Gwiazda Zaranna, Jutrzenka? Czyż nie jestem pierzastym wężem? Panem grzechotnikiem przystrojonym w pióra kwezala i ary? Czyż nie jestem władcą wichru? Czyż nie jestem panem deszczu? Czyż nie władam światem z centrum mojego wspaniałego miasta Cholula, gdzie ze szczytu poświęconej mi piramidy spadają tysiące i dziesiątki tysięcy trupów? Gdzie na moją cześć tryska krew przeobficie, gdzie wyrywa się gorące i bijące jeszcze serca z ludzkich piersi? Czy to nie tam żywych ludzi obdziera się skóry i czyż kapłani nie ubierają się w te skóry, by modlitewnie tańczyć na moją cześć? Czyż to nie tam wyrywa się paznokcie maleńkim dzieciom, kiedy kraj dotyka susza, by ich płacz, by ich łzy przebłagały mnie, iżbym zesłał deszcz, który napoi ziemię, a ta wyda plon złocistych kukurydzianych kaczanów, pękatych strąków fasoli, pomidorów o delikatnym miąższu, mięsistych owoców papryki, złotych jagód uchuva [5], bulw ziemniaczanych i nie będzie głodu i smutku, a sytość i radość? Widzisz? Kto jest potężniejszy ode mnie? Kto mnie pokona? Kto by się zresztą ośmielił?

– Ja.

– Ty??? A kimże ty jesteś?... Cóż ty możesz?... Kobieto... – słowa te wypowiedział z nieskrywaną pogardą.

– Twierdzisz, żeś jest bogiem, a nie rozpoznałeś mnie?

Quetzalcoatl cofnął się o krok i teraz wyjątkowo bacznie zlustrował pytającą, zamilkł na chwilę, a potem nieswoim głosem zapytał:

– A jakie jest twoje imię? Zdradzisz mi je?...

– Coatlaxopueh.

– Coatlaxopueh... Ta, która zmiażdży węża... – Quetzalcoatl aż skulił się ze strachu i wyszeptał w przerażeniu. To ty... Lecz przecie nie tak do tej pory się ukazywałaś... Pani Coatlaxopueh... Dziewico-Matko... – zawiesił głos, a potem nieomal krzyknął: – Ale ja nie poddam się bez walki. Nie poddam!...

– Przegrasz... starodawny wężu... morderco i łgarzu, wiesz o tym doskonale...

– Może jako Pierzasty Wąż przegram tę batalię. Tę tutaj. Ale jako diuk Ferulci de Atanas de Piserente y Diofio [6], bo tak się teraz nazwę – dla nowych panów, dla nowych władców tego czasu i tego wymiaru – popróbuję jeszcze sił. I pewnie nie raz się spotkamy. Chociaż, przyznam to szczerze, wolałbym cię już nigdy więcej nie oglądać.

Dopowiedziawszy tych słów, Pierzasty Wąż gwałtownie cofnął się w chaszcze, a potem oddalił śpiesznym krokiem, kierując się w stronę miasta. Jeszcze tylko przez krótki czas słychać było trzask uschłych gałązek, łamanych jego stopami, a potem wszystko ucichło. Ptaki zaś, które zamilkły, gdy się tu pojawił, znów zaczęły śpiewać.

* * *


Letni dzień roku Pańskiego 1517 szarzał i ciemniał spowijany delikatną opończą zmierzchu.

Francisco Hernández de Córdoba [7], hiszpański hidalgo, postawny, prosty niczym świeca, szeroki w barach i wąski w biodrach, o twarzy pociągłej, pokrytej czarnym zarostem i dość krótko przyciętych włosach, stał wsparty o burtę karaweli i wpatrywał się w horyzont, na którym majaczył zarys lądu.

Oto właśnie przecierał nowy szlak morski wiodący od Antyli do nieznanego wcześniej Jukatanu...
ciąg dalszy nastąpi...


[1] 1466-1520.
[2] Ceiba, pochote, yaxché – puchowiec pięciopręcikowy, drzewo kapokowe (Ceiba pentandra).
[3] Biała szałwia (Salvia apiana) gatunek kalifornijskiej szałwi używanej w rytuałach oczyszczających ludzi, miejsca i pomieszczenia; szałwia boska (Salvia divinorum), inaczej wieszcza, endemit występujący w naturze wyłącznie w niektórych miejscach meksykańskiej Sierra Mazateca – roślina posiadająca właściwości psychoaktywne, wywołujące wizje i inne duchowe doświadczenia. Mazatekowie, po podboju kraju przez Hiszpanów poświęcili tę roślinę Najświętszej Maryi Pannie.
[4] Kwezal, quetzal (Pharomachrus mocinno), święty ptak pogańskich mieszkańców Meksyku.
[5] Miechunka peruwiańska (Physalis peruviana).
[6] Każde z imion i nazwisko to anagramy słów łacińskich i hiszpańskich wskazujące kim jest ta osoba.
[7] 1427-1517.


Tu między innymi można kupić "Wieszczbę krwawej głowy"

w Polsce:

KSIĘGARNIA MULTIBOOK
 

za granicą:


AMAZON