piątek, 30 marca 2018

LEGENDY SANDOMIERSKIE (7) - Bł. Wincenty Kadłubek


Bł. Wincenty Kadłubek


Bł. Wincenty Kadłubek - figura u podnóża sandomierskiej bazyliki katedralnej
fot. Elżbieta Sarwa (2.03.2007 r.)


Szarobłękitna smuga dymu niezmordowanie wspinała się ku niebu, wysnuwając się spoza zwartej zielonej ściany drzew i zarośli. Jakiś pracowity trzmiel buczał dostojnym basem przelatując z kwiatu na kwiat.
Biskup krakowski Wincenty przysiadł na wielkim kamieniu opodal źródełka, od którego ciągnął miły chłód. Odpoczywał po trudzie podróży, jednocześnie robiąc obrachunek własnego żywota.
Był rok 1217, a on miał przeżyte pięćdziesiąt siedem pracowitych lat. Lat, w ciągu których się nie oszczędzał, w ciągu których – ze wszystkich sił – usiłował żyć tak, jak najlepiej potrafił, i w ciągu których osiągnął tak wiele...
Studia w Paryżu dały mu wiedzę tak obszerną, że po powrocie do kraju powszechnie zaczęto go nazywać Mistrzem. A przecież czuł niedosyt i ogromną odpowiedzialność. Zostawił stołeczny Kraków daleko, skryty za horyzontem, i poprzez Sandomierz (kędy strawił lata dojrzałe jako prepozyt tamtejszej dostojnej kolegiaty) przybył do pobliskiego rodzinnego Karwowa.
Niby refren piosenki wracało: „Więcej Pan Chrystus żąda ode mnie... dużo więcej... I przecie na więcej mnie stać...”

* * *

Ciemne burzowe chmury zasnuły nieboskłon. Głuchy grzmot przetoczył się nad miastem. Biskup Wincenty klęczał w spowitej mrokiem krakowskiej katedrze, trawiąc długie chwile na rozmowie z Bogiem. Owa myśl, która po raz pierwszy nawiedziła go w Karwowie koło Sandomierza, nie opuszczała go już ani na moment. Prosił zatem Pana o światło. Naraz drgnął wyrwany z zamyślenia przez rozdzierający huk, jaki przetoczył się wzdłuż nawy świątyni. Porwał się na równe nogi, kiedy dostrzegł dym i poczuł swąd spalenizny, snujący się od katedralnego skarbczyka. Przeżegnał się tedy zamaszyście i czym prędzej pobiegł ku miejscu, gdzie uderzył piorun, wywołując pożar.
Stanął w otwartych drzwiach i łzy zakręciły mu się w oczach: dorobek pokoleń – złociste kielichy, pięknie zdobione haftem ornaty, pyszne kapy z drogocennych tkanin, monstrancje – wszystko to przestało istnieć zwęglone i stopione przez niebieski ogień.
I nagle pojął, iż był to ów znak, o który prosił...

* * *

Brat furtian odmawiał pacierze i nie od razu zwrócił uwagę na wędrowca, który boso, cały okryty kurzem, powoli zbliżał się ku klasztorowi. Na koniec wreszcie pielgrzym dotarł do celu i energicznie zastukał w dębowe drzwi. Furtian ze zdumieniem popatrzył na przybysza, lecz ów, nie pozwoliwszy mu o nic zapytać, rzekł:
– Prowadź, bracie, do ojca opata.
A kiedy prośbie jego stało się zadość i stanął przed obliczem dostojnego Teodoryka Francuza, klękając u jego stóp, ozwał się w te oto słowa:
– Byłem prepozytem sandomierskim, potem biskupem krakowskim, a oto teraz proszę cię, ojcze, iżbym mógł zostać jednym z twoich mnichów i ślubować posłuszeństwo, ubóstwo i czystość na większą chwałę Bożą i ku pożytkowi swej duszy.
Opat, rozwarłszy szeroko ramiona, mocno przycisnął Wincentego do piersi.

* * *

Mistrz Wincenty, dopiero długo po swej śmierci nazwany Kadłubkiem, urodził się w roku 1150 we wsi Karwów, niedaleko Sandomierza, z ojca Bogusława i matki Bogny.
Po ukończeniu szkół w kraju wyjechał na studia do Paryża, skąd wrócił z tytułem magistra. Między 1186 a 1194 rokiem został mianowany prepozytem sandomierskiej kolegiaty Narodzenia Najświętszej Maryi Panny (poprzedniczki obecnej katedry). To w Sandomierzu powstało dzieło jego życia – „Kronika”, opisująca historię Polski od najdawniejszych czasów. Żył w wielkiej przyjaźni z księciem Kazimierzem Sprawiedliwym.
Dzięki sławie uczonego i bardzo pobożnemu życiu w roku 1207, mając lat czterdzieści siedem, został wybrany na biskupa miasta stołecznego przez kapitułę krakowską.
Po jedenastoletnich rządach diecezją, będąc prawdziwym ojcem biedaków, dbałym o kościoły, a przede wszystkim o chwałę Bożą, w roku 1218, za zgodą Stolicy Apostolskiej, zrezygnował z biskupstwa i został prostym zakonnikiem w jędrzejowskim klasztorze cystersów.
Zmarł w opinii świętości w 1223 roku. Po śmierci zasłynął licznymi cudami.
W jego rodzinnym Karwowie, niedaleko Sandomierza, do dziś przetrwało źródełko, przy którym – jak głosi podanie – siadywał oddając się modlitwie i medytacjom. Jak wierzy miejscowa ludność, woda z tegoż źródełka przejawia cudowne właściwości, a liczni z tych, którzy jej używali, dostąpili uleczenia ciała, bądź duszy...

© Andrzej Juliusz Sarwa 2018



Książkę w wersji papierowej można kupić tutaj:

Książkę w wersji elektronicznej (epub, mobi) można kupić tutaj: