Bł.
Wincenty Kadłubek
Bł. Wincenty Kadłubek - figura u podnóża sandomierskiej bazyliki katedralnej
fot. Elżbieta Sarwa (2.03.2007 r.)
Szarobłękitna
smuga dymu niezmordowanie wspinała się ku niebu, wysnuwając się
spoza zwartej zielonej ściany drzew i zarośli. Jakiś pracowity
trzmiel buczał dostojnym basem przelatując z kwiatu na kwiat.
Biskup
krakowski Wincenty przysiadł na wielkim kamieniu opodal źródełka,
od którego ciągnął miły chłód. Odpoczywał po trudzie podróży,
jednocześnie robiąc obrachunek własnego żywota.
Był
rok 1217, a on miał przeżyte pięćdziesiąt siedem pracowitych
lat. Lat, w ciągu których się nie oszczędzał, w ciągu których
– ze wszystkich sił – usiłował żyć tak, jak najlepiej
potrafił, i w ciągu których osiągnął tak wiele...
Studia
w Paryżu dały mu wiedzę tak obszerną, że po powrocie do kraju
powszechnie zaczęto go nazywać Mistrzem. A przecież czuł niedosyt
i ogromną odpowiedzialność. Zostawił stołeczny Kraków daleko,
skryty za horyzontem, i poprzez Sandomierz (kędy strawił lata
dojrzałe jako prepozyt tamtejszej dostojnej kolegiaty) przybył do
pobliskiego rodzinnego Karwowa.
Niby
refren piosenki wracało: „Więcej Pan Chrystus żąda ode mnie...
dużo więcej... I przecie na więcej mnie stać...”
*
* *
Ciemne
burzowe chmury zasnuły nieboskłon. Głuchy grzmot przetoczył się
nad miastem. Biskup Wincenty klęczał w spowitej mrokiem krakowskiej
katedrze, trawiąc długie chwile na rozmowie z Bogiem. Owa myśl,
która po raz pierwszy nawiedziła go w Karwowie koło Sandomierza,
nie opuszczała go już ani na moment. Prosił zatem Pana o światło.
Naraz drgnął wyrwany z zamyślenia przez rozdzierający huk, jaki
przetoczył się wzdłuż nawy świątyni. Porwał się na równe
nogi, kiedy dostrzegł dym i poczuł swąd spalenizny, snujący się
od katedralnego skarbczyka. Przeżegnał się tedy zamaszyście i
czym prędzej pobiegł ku miejscu, gdzie uderzył piorun, wywołując
pożar.
Stanął
w otwartych drzwiach i łzy zakręciły mu się w oczach: dorobek
pokoleń – złociste kielichy, pięknie zdobione haftem ornaty,
pyszne kapy z drogocennych tkanin, monstrancje – wszystko to
przestało istnieć zwęglone i stopione przez niebieski ogień.
I
nagle pojął, iż był to ów znak, o który prosił...
*
* *
Brat
furtian odmawiał pacierze i nie od razu zwrócił uwagę na
wędrowca, który boso, cały okryty kurzem, powoli zbliżał się ku
klasztorowi. Na koniec wreszcie pielgrzym dotarł do celu i
energicznie zastukał w dębowe drzwi. Furtian ze zdumieniem
popatrzył na przybysza, lecz ów, nie pozwoliwszy mu o nic zapytać,
rzekł:
–
Prowadź, bracie, do ojca opata.
A
kiedy prośbie jego stało się zadość i stanął przed obliczem
dostojnego Teodoryka Francuza, klękając u jego stóp, ozwał się w
te oto słowa:
–
Byłem prepozytem sandomierskim, potem biskupem krakowskim, a oto
teraz proszę cię, ojcze, iżbym mógł zostać jednym z twoich
mnichów i ślubować posłuszeństwo, ubóstwo i czystość na
większą chwałę Bożą i ku pożytkowi swej duszy.
Opat,
rozwarłszy szeroko ramiona, mocno przycisnął Wincentego do piersi.
*
* *
Mistrz
Wincenty, dopiero długo po swej śmierci nazwany Kadłubkiem,
urodził się w roku 1150 we wsi Karwów, niedaleko Sandomierza, z
ojca Bogusława i matki Bogny.
Po
ukończeniu szkół w kraju wyjechał na studia do Paryża, skąd
wrócił z tytułem magistra. Między 1186 a 1194 rokiem został
mianowany prepozytem sandomierskiej kolegiaty Narodzenia Najświętszej
Maryi Panny (poprzedniczki obecnej katedry). To w Sandomierzu
powstało dzieło jego życia – „Kronika”, opisująca historię
Polski od najdawniejszych czasów. Żył w wielkiej przyjaźni z
księciem Kazimierzem Sprawiedliwym.
Dzięki
sławie uczonego i bardzo pobożnemu życiu w roku 1207, mając lat
czterdzieści siedem, został wybrany na biskupa miasta stołecznego
przez kapitułę krakowską.
Po
jedenastoletnich rządach diecezją, będąc prawdziwym ojcem
biedaków, dbałym o kościoły, a przede wszystkim o chwałę Bożą,
w roku 1218, za zgodą Stolicy Apostolskiej, zrezygnował z
biskupstwa i został prostym zakonnikiem w jędrzejowskim klasztorze
cystersów.
Zmarł
w opinii świętości w 1223 roku. Po śmierci zasłynął licznymi
cudami.
W
jego rodzinnym Karwowie, niedaleko Sandomierza, do dziś przetrwało
źródełko, przy którym – jak głosi podanie – siadywał
oddając się modlitwie i medytacjom. Jak wierzy miejscowa ludność,
woda z tegoż źródełka przejawia cudowne właściwości, a liczni
z tych, którzy jej używali, dostąpili uleczenia ciała, bądź
duszy...
© Andrzej Juliusz Sarwa 2018
Książkę w wersji papierowej można kupić tutaj:
Książkę w wersji elektronicznej (epub, mobi) można kupić tutaj: