czwartek, 27 września 2018

LEGENDY SANDOMIERSKIE (34) - Zjawy w synagodze

Zjawy w synagodze

Piękna murowana synagoga, zbudowana w połowie XVIII wieku na miejscu, pewnie jeszcze średniowiecze pamiętającej, drewnianej, stanowi cenny zabytek dawnej architektury polskich Żydów. Do wybuchu II wojny światowej była domem modlitwy sandomierskiej gminy starozakonnej. W czasie okupacji uległa znacznej dewastacji i stała na wpół zrujnowana, by po przepędzeniu Niemców z naszych ziem pełnić rozmaite funkcje, aż do czasu generalnego remontu i zaadaptowania jej na Archiwum Państwowe.


Sandomierska synagoga

Pod koniec lat pięćdziesiątych w synagodze mieścił się magazyn ziół przedsiębiorstwa „Herbapol”. Magazyn był strzeżony nocą przez stróża. Ponieważ takie pilnowanie opustoszałego budynku jest nudne i przez to męczące, człowiek wykonujący ową pracę lubił zapraszać do siebie kolegów, z którymi namiętnie grywał w szachy.

Tak było i tamtego wieczoru. Zmrok już dawno zapadł, za oknem głucha noc rozpostarła się nad miastem i tylko z daleka od czasu do czasu, dolatywał warkot samochodu lub poszczekiwanie psa.

Stróż i jego przyjaciel, pochyleni nad szachownicą, leżącą na stole o mocno zniszczonym blacie, który oświetlało ostre światło nagiej żarówki zawieszonej na długim kablu owiniętym czarnym bawełnianym oplotem, wpatrywali się w bierki, zastanawiając nad kolejnymi ruchami, jakie im miało przyjść wykonać.

Naraz jeden z grających uniósł głowę i popatrzył na niezbyt strome schody prowadzące z parteru na piętro dawnego domu kahału. Popatrzył i zamarł w bezruchu z na wpół otwartymi ustami i ręką uniesioną w powietrzu.

Poczuł, że włosy podnoszą mu się na głowie, a zimny pot orosił czoło. Oto bowiem spostrzegł, iż po schodach, w dół, kroczy dostojnie grupa kilkunastu rabinów ubranych w rytualne modlitewne stroje.

W ostrym elektrycznym świetle widział każdy detal ich ubiorów, zmarszczki na twarzach, martwotę niewidzących oczu. Trącił stróża raz i drugi pod bok, chcąc zwrócić jego uwagę na tę dziwną procesję, ale ów na moment tylko podniósł wzrok i przestraszony, tak jakoś skuliwszy się w sobie, wbił wzrok w blat stołu.

Widmowa procesja kroczyła dostojnie i bezszelestnie. Od grupy zjaw nie dobiegł ni jeden dźwięk, a gdy zeszła ze schodów, jak nagle się pojawiła, tak samo nagle rozpłynęła się w powietrzu...

Mężczyźni dość długo milczeli, aż wreszcie stróż bąknął pod nosem:

– No i cóż w tym dziwnego. Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni schodzili po tych schodach...

© Andrzej Juliusz Sarwa 2018


Książkę w wersji papierowej można kupić tutaj:


Książkę w wersji elektronicznej (epub, mobi) można kupić tutaj: