sobota, 11 maja 2019

"Tuman krwawej mgły" - prolog powstającej powieści


Niechaj szepcą jezuity, 
Niechaj wrzeszczą demagogi, 
Że cel wielki, a ukryty, 
Odwszetecznia podłe drogi, 

Że, przypadków idąc kołem, 
Wolno w bagna zajść szatana, 
Potem dusza, w nich skąpana, 
Znów odnajdzie się aniołem; 

Że się zmaże hańby kartę, 
Że królestwo Boże – z czarta, 
Że Wszechdobro Złego warte, 
Że Wszechmiłość zbrodni warta!... 

Zygmunt Krasiński 


Prolog

W zimowy grudniowy wieczór roku Pańskiego 1717, za oknami monarszych komnat wersalskiego pałacu rozlegało się nienaturalnie upiorne wycie wichury pędzącej od północy ku murom wspaniałej rezydencji, która się rozsiadła wpośród niemniej wspaniałych ogrodów, teraz jednak skrywających swą krasę, bo przyprószonych śniegiem.

Dziesięć lat liczący król Francji Ludwik XV 1 na wpół leżał na szezlongu obitym błękitną materią przetykaną złotą nicią w fantazyjne wzory i z powagą malującą się na dziecięcej twarzyczce, starając się ukryć lęk, wsłuchiwał się w opowieść, którą snuł marszałek Villeroy 2.



Młodziutki król Ludwik XV i książę-regent Filip Orleański,


źródło: Wikimedia Commons

Prócz niego w komnacie znajdował się regent, znany z niebywałej wprost rozpusty książę Philippe d’Orléans 3, który swoje życie erotyczne rozpoczął w wieku lat czternastu, gdy to po raz pierwszy zniewolił dziewczynę imieniem – co pamiętał znakomicie – Eleonora, córkę prostej dozorczyni w zamku, w którym wówczas przebywał.

Obok, wpatrzona w ojca rozkochanym wzrokiem siedziała dwadzieścia dwa lata licząca jego piękna córka, Marie Louise Élisabeth d’Orléans, księżna de Berry 4 nazywana Joufflotte, z którą, jak szeptano w Paryżu, utrzymywał kazirodczy związek, i to wcale nie w wielkiej skrytości, lecz nieomal jawnie, kiedy to się oddawał orgiom podczas słynnych kolacyjek, na które spraszał zwykle kilka starannie dobranych osób, w tym i tę swoją śliczną córeczkę o twarzy niewiniątka, ale reputacji Messaliny. 5


Nicolas de Largillierre (1656-1746), Marie Louise Élisabeth d’Orléans, księżna de Berry (ok. 1711).
Źródło: Wikimedia Commons.

Marszałek mówił zajmująco, opowiadając młodziutkiemu królowi o niezwykłym i wciąż niewyjaśnionym zdarzeniu, które miało miejsce w Paryżu w roku 1700. A umiał to robić znakomicie, budując nastrój grozy i nerwowe napięcie w słuchaczu.

– Otóż, Sire, żył tu niegdyś, przy rue de l’Hirondelle 6, pewien człowiek, zwany mistrzem Dumasem, niegdyś prokurator w Chatelet, ale w tamtym czasie już niepełniący obowiązków. Wraz z nim mieszkali, chociaż dorośli już byli – syn i córka. Miał też i żonę, a jakże. I służącą. Żyli skromnie, bo nadmiarem pieniędzy nie grzeszyli i liczyć się musieli z każdym sou.

Gdy człek ów osiągnął wiek około sześćdziesięciu lat, zaczął się jakoś inaczej niż wprzódy zachowywać – zbudował sobie bowiem na dachu domu, w którym mieszkał, izbę, w której przesiadując w pogodne noce śledził bieg gwiazd i kreślił horoskopy. I gdybyż tylko to! Nie, on parał się tam również czarami, podpisawszy wprzódy uroczyście pakt z diabłem! A przynajmniej tak wokoło szeptano. Tenże diabeł zaś sprawił, że mistrz Dumas nieomal z dnia na dzień z nędzarza zamienił się w bogacza! Ten, który liczył miedziaki przed wyprawą do rzeźnika po mięso na skromny niedzielny obiad, teraz jadał na złocie!

Mistrz Dumas zaprzestał chodzenia do kościoła, a o księżach, sakramentach, nabożeństwach nawet słyszeć nie chciał. Natomiast przez lat trzydzieści, regularnie, w każdy piątek, o trzeciej po południu, udawał się do swojej tajemnej komnatki na dachu domu gdzie oczekiwał na niezwykłego gościa. Kim zaś był ów gość – nikt nie wiedział. Był to jakiś bardzo postawny mężczyzna, który na rosłym czarnym mule zajeżdżał tuż przed drzwi domu mistrza Dumasa. A kto ich zobaczył ze zgrozą odwracał wzrok, bowiem obaj i wierzchowiec i ten, który go dosiadał byli pokryci okropnymi otwierającymi się i przez to krwawiącymi bliznami. I to tak potwornymi, tak szpetnymi, że sam ich widok mógł sprawić, że ów, kto je ujrzał mógł z przestrachu omdleć, albo i co gorszego.

Tajemniczy jeździec, zeskoczywszy z siodła szedł wprost do owej górnej izby, gdzie, za zamkniętymi drzwiami, przez jakiś czas przesiadywał ze starcem. Co tam robili, o czym rozmawiali? – nikt nie wiedział.

I nadszedł dzień 31 grudnia 1700 roku. Nie było jeszcze południa, może jakaś dziesiąta, może kwadrans na jedenastą, na pewno nie później. Starzec jak zwykle przebywał w swoim tajemnym pokoju na dachu, oddając się sobie tylko znanym zajęciom.

I oto naraz... nie tak jak zwykle o trzeciej po południu, a o owej dziesiątej przed południem, chociaż także w piątek, na ulicy rozległ się stukot kopyt muła uderzających o bruk.

Ten sam okropny tajemniczy mąż, na tym samym mule stanął przed domem starca. Zeskoczywszy z siodła pobiegł wprost na dach, do owej tajemnej komnaty, wpadł tam i drzwi za sobą zatrzasnął. Mistrz zaś na jego widok przeraził się okrutnie co można było wnieść ze straszliwego krzyku przesyconego lękiem i grozą, jaki wydał z siebie i to tak gromko, że rozległ się on w całym budynku, budząc przerażenie w tych, który go usłyszeli. Żona i dzieci czym prędzej pośpieszyli mu zatem na ratunek, ale starzec nie otwierając zaryglowanych drzwi oświadczył, by się nie lękali, bo musi teraz odbyć nader ważną rozmowę ze swoim gościem. Uspokojeni zeszli więc na dół.

Lecz nie była to rozmowa spokojna, ponieważ uszu domowników dolatywały odgłosy zażartej kłótni. Co jednak było jej powodem? Z tego wzajemnego przekrzykiwania się przybysza i mistrza Dumasa, zmiarkować nie mogli. Wreszcie jednak dziwny gość opuścił tajny pokój i pędem zbiegłszy po schodach, dosiadł muła i galopem odjechał.

W ślad za nim powoli, słaniając się na nogach, zszedł na dół także i wiekowy czarownik, bo jakże inaczej można tego starca celniej nazywać, skoro się już dowiedzieliśmy, czym się w swym odosobnieniu parał?

Przybywszy zatem do salonu, w którym znajdowali się jego najbliżsi, bezwładnie osunął się na ziemię i zdało się, iż za chwil parę wyzionie ducha.

Był straszliwie zmieniony – wyglądał niczym trup: twarz jego była żółtosina, oczy zgasłe, drżące ręce, płuca z trudem łapiące oddech, usta rozwierające się i przymykające jak u ryby, z których wydobywało się rzężenie.

Żona z córką chciały go zaprowadzić do sypialni, iżby odpoczął w pościeli, lecz on zjawił się tu wyłącznie po to, by oświadczyć, że tego dnia nie będzie mógł zjeść z nimi obiadu. Następnie, z trudem podźwignąwszy się na nogi chciał wracać do izby na dachu. Nie mając jednakowoż siły, aby dotrzeć tam samemu, prosił, by mu pomóc wejść.

Dzieci, acz niechętnie, spełniły polecenie ojca. Nim się zamknął w swojej samotni, poprosił, iżby wieczorem przyszły po niego, bo wątpi, czy uda mu się samodzielnie zejść na dół. I tym razem, po raz pierwszy i jedyny, starzec nie zamknął się od wewnątrz, lecz dał klucz synowi i nakazał, by to on go zamknął od zewnątrz i zjawił się przed wieczorem.

A skoro nastała wyznaczona przez ojca pora, domownicy udali się po niego. Syn, poruczonym mu przez ojca kluczem, otwarł drzwi tajemnej komnaty, ale... ta była pusta! Mistrz Dumas zniknął!

Wyjść nie mógł, bowiem jedyny klucz od zawartych starannie drzwi wejściowych posiadał syn, a w pomieszczeniu starca nie znaleziono.

Przerażeni małżonka i dzieci Dumasa, zaniepokojeni by nie padło na nich podejrzenie, iż zamordowali męża i ojca a zwłok się pozbyli, mając pewność, iż żadną miarą bez ich wiedzy nie mógł on opuścić pokoju na dachu, chyba, że co najwyżej jakowymś tajnym przejściem, po ukrytych schodach, sprowadzili specjalistów od budownictwa, aby gruntownie spenetrowali i zbadali pomieszczenie. Nie wykryto wszelako, mimo nader drobiazgowych badań, ani ukrytych drzwi, ani żadnej innej możliwości, by zamknięte od zewnątrz lokum można było opuścić!

I wtedy zaczął się ich koszmar. Władze śledcze uznały bowiem, iż jedynym racjonalnym wyjaśnieniem owej zagadki jest nic innego jak mord na starcu i ukrycie zwłok. Tyle, że i jakichkolwiek śladów zbrodni nigdzie nie zauważono. 7

Syn i córka przez lata całe usiłowali uwolnić się od podejrzeń, co im się jednakowoż nie powiodło. Zniknięcie mistrza Dumasa zaś pozostaje nierozwikłaną tajemnicą aż do tej pory, Sire. I to już koniec mojej opowieści.

Marszałek umilkł.

Ludwik zadrżał i jeszcze bardziej skulił się w sobie.

Marie Louise podniósłszy się z fotela podeszła do króla.

– Sire, nie lękaj się, z nami nic ci nie grozi – powiedziała i objąwszy go ramionami, przytuliła do piersi, a potem namiętnie ucałowała tego dziesięciolatka w usta, jednocześnie obrzucając go pożądliwym spojrzeniem.

– Nie popadaj w przesadę – zwrócił się do niej ojciec, książę Filip Orleański. – Zachowaj choć trochę umiaru, Joufflotte!

– Czyż nie byłoby to, mój ojcze interesującym doświadczeniem? – uśmiechnęła się zalotnie. - Wszak ja nie byłam wiele starsza.

– Och! Daj już temu pokój, daj pokój! To odrobinę niesmaczne.

Marszałek Villeroy obrzucił oboje nienawistnym spojrzeniem, ale ani regent, ani jego córka nie zauważyli tego. Wichura za oknem przybrała na sile, budząc przyprawiające o dreszcz niepokoju pojękiwanie i wycie w pałacowych kominach... 

* * * 

Tegoż to roku, roku 1717, kiedy arystokraci – choć nie wszyscy przecie – bez jakichkolwiek, najmniejszych nawet hamulców, nieustannie obrażali Boga najwyuzdańszą rozpustą, zbrodniami i brakiem miłosierdzia, gdy pospólstwo – choć nie całe przecie – od Stwórcy się odwracało, Jemu przypisując wszelkie zło, jakie świat dotykało, to inni, skryci w mroku swoich tajnych schowów, oświeceni, jak sami o sobie mówili, potajemnie rozpoczęli systematycznie, celowo i w sposób przemyślany podkopywać fundamenty Civitas Christiana, iżby ostatecznie doprowadzić do transmutacji człowieka w boga... 

* * * 

Tenże jednak rok 1717, rok sławny, bo rozpoczynający 24 czerwca, w dzień św. Jana Chrzciela, w londyńskiej gospodzie Goose and Gridiron Ale House 8, erę oświecenia i postępu nie zakończył się jednak szczęśliwie. Oto bowiem w samo Boże Narodzenie w nocy z piątku na sobotę, z 24 na 25 grudnia, potężny sztorm uderzywszy od północy w wybrzeża Holandii, Niemiec i Skandynawii, wywołał potworne powodzie, w których zginęło naraz, w parę godzin zaledwie, aż czternaście tysięcy osób a może i więcej! 

Było to straszliwe memento dla buntującej się ludzkości... Na nikim jednakowoż nie zrobiło ono większego wrażenia, jedyne czym zaowocowało to natężeniem złorzeczeń i wygrażania Bogu pięścią... Ludzkość z coraz większą prędkością staczała się ku przepaści... i nic już nie mogło tego pędu zatrzymać... a w mrocznej głębi czaiły się nieubłagane oświecenie i postęp nieubłagany...


Andrzej Juliusz Sarwa


Poprzednie części tego cyklu powieściowego – thrillera historyczno-ezoterycznego to:



Jest też już do nabycia ostatnia część, zamykająca ten cykl powieściowy:

"Syn Cienistej Strony".

Zachęcam do zakupu i lektury!
________________________________

1 1710–1774. Królem został w roku 1715, jednak rządy objął dopiero w roku 1723, w wieku lat 13, wcześniej w jego imieniu rządził regent. 

2 1544-1730 – marszałek Francji, minister stanu Ludwika XIV, członek Rady Regencyjnej, opiekun i wychowawca Ludwika XV aż do roku 1723. 

3 Filip II Burbon-Orleański (1674–1723) – regent w latach 1674–1701. 

4 Księżna de Berry (1695–1719) znana z wyuzdanej rozpusty córka księcia Filipa Orleańskiego. Urodziła sześcioro dzieci, z których przeżyła tylko jedna córka, która została zakonnicą, pozostałe albo rodziły się martwe, albo marły w niedługi czas po urodzeniu. Przynajmniej jedno z nich mogło począć się ze związku z jej ojcem. 

5 Mesalina – Valeria Messalina (17-48), cesarzowa rzymska, żona cesarza Klaudiusza (10 p.n.e. - 54 n.e.) słynąca z niebywałej rozwiązłości. Ponoć miała aż stu pięćdziesięciu kochanków. 

6 Bardzo stara ulica, powstała już XII wieku, w lewobrzeżnej części Paryża, znajdująca w niewielkiej odległości od Pont Saint–Michel. 

7 Por.: Mémoires des Archives de la Police de Paris, pour servir à l’histoire de la Morale et de la Police, depuis Louis XIV jusqu’à nos jours. Par J. Peucher, archiviste de la Police, Paris 1838, T. I, p. 231; Georges de Maubertuis, L’évolution spirituelle de l'Antiquité à nos jours, Paris 2015, pp. 223-224. 

8 W wolnym tłumaczeniu Pod gęsią z rusztu (ang.); tu po raz pierwszy całkiem jawnie wystąpiła masoneria, tworząc Wielką Lożę Londynu.