środa, 14 marca 2018

TAJEMNICA RODU SEMBERKÓW (18)

Andrzej Juliusz Sarwa

Tajemnica rodu Semberków (18)


Zaproszenie


Matka w ciężkiej żałobie, bo też i ciotkę kochała bardzo, zmęczona, drzemała w saloniku, w fotelu stojącym nieopodal okna. Ja dotrzymywałem jej towarzystwa i siedząc naprzeciwko, zagłębiony byłem w lekturze Demonomanii Trentowskiego, pochodzącej z ciotczynego kuferka. Nie mogłem się skupić, bo myślami błądziłem gdzieś daleko.
Po pogrzebie, kiedy w domu zrobiło się nareszcie cicho, zauważyliśmy, że stało się jakoś pusto i smutno. Matka wyraźnie cierpiała, a i ja czułem się troszkę nieswojo i... co tu dużo mówić, tęskniłem za tą, która odeszła już na zawsze. Chociaż bynajmniej nie byłem do ciotki przesadnie przywiązany, ani też nie czułem wyrzutów sumienia z powodu tego, iż przez to, że opróżniłem kufer, ciotka zeszła z tego świata. Wręcz przeciwnie, odczuwałem zadowolenie z faktu, iż udało mi się uratować tyle cennych, rzadkich, czy wręcz unikalnych dzieł starodawnej mądrości.
Naraz posłyszałem stukanie do drzwi frontowych. Nie budząc matki, wyszedłem do sieni, by otworzyć. Za progiem stała Rozalka z narzeczonym. Przez chwilę w milczeniu wpatrywaliśmy się w siebie, aż w końcu zapytałem:
A cóż to was sprowadza?
My do pani, no i... do ciebie... też... może byś nas wpuścił?
Skinąłem głową i odsunąwszy się na bok, pozwoliłem gościom wejść do środka. Gestem zaprosiłem ich do saloniku. Matka już się przecknęła i na widok przybyłych powstała wyraźnie zadowolona:
Rozalka, dziecko! Jakże się cieszę, że cię widzę! To, jak mniemam, twój narzeczony? Przedstawże mi go!
Po dokonanych prezentacjach Rozalka rozsiadła się dość pewnie na wskazanym jej miejscu, chłopak jednak wyraźnie speszony, ledwie przycupnął na krześle.
Pozwolą państwo poprosić się na nasz ślub... No i na wesele, jeśli byłaby taka wola... chociaż... no ja wiem... rozumiem... śmierć, żałoba, ale chociaż na ślub... Będziemy radzi ogromnie i zaszczyceni...
Oj, no pewnie! Pewnie, że przyjdziemy, z wielką chęcią i z przyjemnością. I ciotka, Panie, świeć nad jej duszą, gdyby żyła, też by przyszła. Dobre z ciebie dziecko, Rozalka. A i o tobie wiele pochlebnych zdań słyszałam, chłopcze. Na wesele nie, ale na ślub, jak najbardziej przyjdziemy.
Słysząc te słowa, zrobiłem chyba jakąś nietęgą minę, bo matka ze zdziwieniem spojrzała na mnie i zapytała:
Cóż ci to, Stasiu, nie cieszysz się z zaproszenia? Wszak znacie się z Rozalką od najmłodszych lat.
Nie wypadało powiedzieć nic innego, więc burknąłem pod nosem:
No tak, oczywiście... tak... przyjdę... oczywiście...
Rozalka spojrzała na mnie trochę spode łba, uśmiechając się z nieskrywaną ironią, co sprawiło, że poczułem się bardzo głupio.
Nie minęło i dziesięć minut, a narzeczeni podnieśli się, podziękowali nam, że przyjęliśmy zaproszenie, pożegnali się i wyszli.
Trzeba pomyśleć o jakimś gustownym, ale i przydatnym dla nowożeńców prezencie ślubnym – powiedziała matka. – Może masz, syneczku, jakiś pomysł?
Przecząco pokręciłem głową.
Pójdę się przejść, mamusiu. Wkrótce zacznie zmierzchać. A jak wrócę, to zrobię lekcje na jutro.
A dużo masz zadane?
Nie, mamusiu, niezbyt, ale muszę się w łacinie podciągnąć, bo mi coś ostatnio nie najlepiej idzie.
No dobrze, a ja się nigdzie nie wybieram, może coś poczytam, mam nową ciekawą lekturę.
A co takiego?
Cet czy licho, pana Kraszewskiego.
I o czymże to?
Bardzo zajmująca książka... może... może trochę nieodpowiednia na okres żałoby, ale pozwala mi cokolwiek myśli oderwać i smutek przygasić... A rzecz to o dwu braciach, którzy rywalizują między sobą o serce pięknej kasztelanki.
Zatem przyjemnej lektury ci życzę.

Copyright © 2017 Wydawnictwo Armoryka 
All rights reserved.




Książkę w tradycyjnej papierowej formie można nabyć między innymi tutaj: