sobota, 8 września 2018

LEGENDY SANDOMIERSKIE (20) - Święta ziemia

Święta ziemia



Działo się to, gdy na tronie polskim zasiadał pobożny król Zygmunt III Waza, zaś na Stolicy Piotrowej – papież Pius V.


Iacopo Nigreti (1544–1628), Papież Pius V (Wikimedia Commons)

Otóż, gdy pewnego razu nasz prześwietny monarcha nowy kościół ufundował, posłał był do Rzymu – owej skarbnicy świętych pamiątek i kości męczenników – posłów, nakazując im, iżby Ojcu Świętemu do kolan przypadłszy, synowski szacunek okazali i miłość, ale jednocześnie także, by o relikwie usilnie prosili, które by można w owej świątyni umieścić, uświetniając szczątkami błogosławionych jej mury.

Jak Zygmunt nakazał, tak też się i stało. Gdy więc owych posłów – jednych z najprzedniejszych polskich panów – przed oblicze namiestnika Chrystusowego zaprowadzono, ci, przekazawszy listy królewskie i ucałowawszy stopy czcigodnego starca, który z racji swego sędziwego wieku niejako na granicy dwóch światów był się znajdował, skłoniwszy głowy, poprosili, iżby polecił prałatom swym i kardynałom uszczknąć nieco kości świętych męczenników, którzy za wiarę życie swe oddali, i przekazać je Lechitom, aby zawieźć je mogli do Polski, swej dalekiej północnej ojczyzny.

Przeczytał papież list monarszy z uwagą, wysłuchał próśb przedłożonych mu przez posłów, skłonił głowę na znak zgody i skinąwszy dłonią na jednego z biskupów, już-już miał mu nakazać, by ów przyniósł zaraz jakąś relikwię, gdy naraz zmienił zamiar.

Uniósł wzrok ku górze, ku pasmu światła wpadającemu przez ozdobione witrażem okno, ku światłu różnobarwną plamą kładącemu się na marmurowej posadzce komnaty i znieruchomiawszy zdał się wsłuchiwać w jakowyś głos odległy, a słodki, skądś z niezmierzonej dali, sponad powały chmur dobiegający.

Spoglądali zebrani w zdziwieniu po sobie, nie rozumiejąc nagłego zamilknięcia papieża, ale też nie mając odwagi przerwać tej dostojnej ciszy. Tymczasem chwile jedna po drugiej skapywały, ciężkie niczym krople wody przesączające się przez pęknięty strop mrocznej jaskini.

Aż oto naraz Ojciec Święty oprzytomniał i jego oczy znów widziały twarze tych, co go otaczali, czekając, co w końcu wyrzecze.

On zaś ozwał się w te oto słowa:

– Relikwii wam trzeba? Szczątków świętych męczenników?.. Cóż... Nie poskąpię ich, lecz po cóż wam rzymskie, skoro macie swoje, tych, którzy za Panachrystusową trzodę krew przelali?

Popatrzyli zdziwieni posłowie jeden na drugiego, nie rozumiejąc, o czymże to świątobliwy starzec prawi, on zaś – po chwili milczenia – ciągnął dalej:

– Dam wam relikwie co najprzedniejsze, lecz wprzód mi tu przynieście przygarść waszej ziemi... Ziemi wpodle kościoła Panny Maryi w Sandomierzu zebranej. Tymczasem żegnajcie.

Odeszli posłowie na poły zdumieni, na poły zgorszeni. Oto bowiem papież nie spełnił był prośby jednego spośród najświetniejszych katolickich monarchów i odprawił ich z pustymi rękoma.

Nijak im było wracać do kraju i stawać przed obliczem pańskim nie wywiązawszy się ze zlecenia, jakie im król poruczył. Cóż było jednak robić? Ruszyli na północ.

* * *

Skoro stanęli znów w Warszawie, prosto z drogi, ledwo się tylko obmywszy i ogarnąwszy nieco, udali się na zamek. Jakoś głupio im było i niesporo przekazywać Zygmuntowi Piusowe słowa, przecie musieli owo uczynić.

Zdumiał się król, posłyszawszy, czego też papież sobie zażyczył. Zadumał nad dziwacznością owego życzenia, nic zgoła nie rozumiejąc.

Przecie jednak wola papieska święta jest, zatem czym prędzej wysłał umyślnego do Sandomierza, aby ów, ukopawszy ziemi, o którą namiestnik Chrystusowy prosił, czym prędzej dostarczył ją posłom, iżby ci – nie zwlekając – ponownie ruszyli do Rzymu.

I tak się stało.

* * *

Pius V siedział na ozdobnym krześle, rzezanym w liście akantu, winorośli i jabłka granatu, otoczony grupą kardynałów i biskupów.

Od drzwi dostojnie, pobrzękując karabelami, mieniąc się złotogłowiem kontuszy, zbliżał się orszak panów polskich, ponownie od króla Zygmunta do następcy świętego Piotra posłujących.

Orszak prowadził, niosąc mieszek skórzany przewiązany jedwabnym sznurem i opieczętowany czerwoną woskową pieczęcią, na której odciśnięty był herb miasta Sandomierza, pan kasztelan zawichojski.

Zbliżywszy się do świątobliwego starca, przyklęknąwszy na prawe kolano, kasztelan ze czcią ucałował wyciągniętą przez papieża stopę. Po czym wstał i ozwał się w te słowa:

– Oto zadość się stało życzeniu Waszej Świątobliwości. Oto ziemia z Sandomierza, o którąś, Ojcze Święty, prosił”.

Tu podał pękaty woreczek namiestnikowi Chrystusowemu, a ów, wziąwszy go w obie dłonie, na czas jakiś zastygł w zamyśleniu.

Jeden z pokojowców, zbliżywszy się z nożem, przeciął sznurek krępujący mieszek...

Papież jakby się ocknął i rozchyliwszy jego brzegi, sięgnął do środka.

Obecni w komnacie znieruchomieli, w pełnej napięcia ciszy oczekując, co też Pius uczyni.

A ów, zaczerpnąwszy pełną garść ziemi, uniósł ją wysoko, tak aby wszyscy mogli ją dokładnie widzieć, a później, poruszając bezgłośnie ustami, zapatrzony w świetlistą smugę wlewającą się przez uchylone okno, z całą mocą zacisnął rękę napełnioną ziemią w pięść i – cud nad cudy! – spomiędzy papieskich palców pociekła krew...

Skapywała różańcem kropel mieniących się szkarłatem w słonecznych promieniach. Skapywała na marmurową podłogę. Skapywała bez końca, aż wreszcie zebrała się w niewielką ciemnoczerwoną kałużę, z której – niczym ze zwierciadła – wyłaniały się twarze: jedna, druga, dziesiąta. Twarze poznaczone śladami męki, a takie słodkie, a takie spokojne, iż nikt nie wątpił, że należą do tych, którzy znaleźli ukojenie w wiekuistej przystani Baranka...

Na okiennym parapecie przysiadł wróbel. Zaświergotał raz, drugi, trzeci... Papież ponownie rozchylił worek i na powrót weń wsypał tę ziemię świętą, przesiąkniętą krwią pomordowanych.

– Czyż innych relikwii wam trzeba? – zapytał panazygmuntowych posłów. – Czyż krew waszych sandomierskich, męczenników mniej waży od krwi tych, co w Rzymie utracili życie?”

Rozkazał tedy Pius na nowo opieczętować mieszek, tyle że teraz swoją Pieczęcią Rybaka, i odesłał polskich panów z tym jakże cennym darem do ich dalekiej ojczyzny...

* * *

„Jest albowiem dawna tradycya, że gdy niektórzy Polacy będąc w Rzymie prosili Ś. Piusa V. o iakie Relikwie Świętych, miał im odpowiedzieć: Przywieźcie mi z Sandomirza iaki kosz ziemie z Cmętarza Kościoła Panny Maryi, co gdy uczynili, Ojciec Ś. wziąwszy garść owey ziemi, ścisnął ią w ręku, aż natychmiast Krew z niey iako z gąbki pociekła. Za tym rzekł: na cóż wam Relikwii innych Męczenników SS, kiedy macie w Domu tak wielu, że waszę ziemię Krwią swoią oblali y napoili. Słuszna tedy ich przyczyny Nabożnie wzywać, którzy y w Kościele woiuiącym taką maią sławę, y w tryumfuiącym odebrali Korony od Boga chwalebnego na wieki”. (Ks. Floryan Jaroszewicz, Matka Świętych Polska..., Kraków 1767, s. 285).


© Andrzej Juliusz Sarwa 2018


Książkę w wersji papierowej można kupić tutaj:


Książkę w wersji elektronicznej (epub, mobi) można kupić tutaj: