Wasyl Fiodorowicz Skopenko
Trwała druga wojna światowa. Wschodni front zbliżał się do Wisły. Radzieccy stratedzy dwa punkty przełamania oporu na Wiśle widzieli – Warszawę i Sandomierz. I teraz właśnie do Sandomierza zbliżała się Armia Czerwona. To Sandomierz miał otworzyć Rosjanom drogę na Kraków, a potem na Śląsk i dalej ku Łabie... Operację tę nazwano sandomiersko-śląską.
Sierpień 1944 roku był ciepły i jasny. Rozdzwoniony śpiewem ptaków i koników polnych, pachnący słodkocierpkawym zapachem dojrzałego zboża, czerwieniejących jabłek i gruszek żółknących na gałęziach drzew.
Po ogródkach kwitły floksy, zbocza parowów oplątywały kłujące pędy jeżyn oblepionych soczystymi owocami, tu i ówdzie dzikie goździki czerwieniały, znacząc murawę niczym krople świeżej żołnierskiej krwi.
– Towarzyszu pułkowniku! – powiedział lejtnant, zwracając się do Wasyla Fiodorowicza Skopenki. – Wisła przed nami, a za Wisłą miasto. Trzeba dalej pędzić faszystów. Jakie macie plany?
Pułkownik otarł spocone czoło i powiedział:
– Jutro skoro świt podejdziemy na brzeg rzeki, rozpatrzę się w sytuacji i zdecyduję co dalej.
* * *
Ciemno jeszcze było, gdy stanęli na wiślanym brzegu. Ciemno było choć oko wykol.
– Poczekamy, aż się rozwidni – powiedział Skopenko.
Zwiadowcy przykucnęli milcząc. Wszystkim chciało się palić, ale o tym można było tylko pomarzyć.
Niebo szarzało, a znad horyzontu jęło powoli wypełzać słońce. Aż oto nagle zrobiło się całkiem widno. Pułkownik Skopenko spojrzał na miasto rozpołożone na drugim brzegu Wisły, na miasto do niedawna skryte w mroku i we mgłach, i oniemiał z zachwytu.
– Cudowne... cudowne... – szeptał, wpatrując się w wyzłocone wczesnymi promieniami mury, dachy, drzewa, zaułki, wieżyce. Śród złota tu i ówdzie igrały szkarłatne i różowe refleksy... Cudowne... cudowne... – wciąż szeptał zauroczony.
W końcu jakby się ocknął z bajkowego snu i zwracając się do towarzyszy, rzekł:
– Nie uderzymy na to cudne miasto wprost. Barbarzyństwem byłoby zniszczyć tak doskonałe piękno. Oskrzydlimy miasto, zajdziemy od tyłu i przepędzimy faszystów, a Sandomierz ocalimy od ruiny.
Jak Skopenko zdecydował, tak też się stało. Okrążający manewr zakończył się pełnym sukcesem. Niemcy zostali przepędzeni, a wyzwolone miasto nie poniosło przy tym absolutnie żadnej szkody.
* * *
Był rok 1945, druga wojna światowa dobiegała kresu, sołdaci z utęsknieniem wyczekiwali powrotu do rodzin, bo dni hitlerowskich barbarzyńców były policzone. Pułk dowodzony przez Wasyla Fiodorowicza Skopenkę toczył ciężkie boje przy forsowaniu Łaby.
Pułkownik nie chował się za innymi. Nie miał takiego zwyczaju. Wespół z żołnierzami parł naprzód. Lecz oto naraz... osunął się na ziemię, jęknąwszy tylko cicho.
* * *
Smród jodyny i karbolu w szpitalnym namiocie. Muchy, szukające pożywienia na otwartych ranach zwożonych z frontu żołnierzy, westchnienia i szlochy konających.
Nad Wasylem Fiodorowiczem Skopenką pochylał się jego stary druh, wojskowy lekarz. Pułkownik twarz miał woskową, zapadnięte oczy i z trudem łapał oddech, ale od czasu do czasu ból ustępował z jego oblicza i rozjaśniał je uśmiech. Skinął na lekarza, by ten wysłuchał, co ma do powiedzenia:
– Moim najbliższym powiedz, żem ich kochał najbardziej na świecie i z miłością do nich w sercu idę tam... w nieznane...
– Jasne, powiem. – Lekarz skinął głową i ukradkiem otarł łzę, spływającą po zniszczonym trudami policzku.
– Zaraz, to nie wszystko... – Skopenko zmuszał się do mówienia, widać było, że cierpi. – A jak już umrę, to nie grzebcie mnie w niemieckiej ziemi, ani nie woźcie na Ukrainę...
Doktor spojrzał zdziwiony na mówiącego, pytająco podnosząc brwi.
– Chcę wrócić do Sandomierza... Do Sandomierza ukochanego, pięknego, mojego... Tam mnie pochowajcie. W tamtej ziemi. Złóżcie moje ciało tam, gdziem już dawno zostawił serce...
Grób Wasyla Skopenki na cmentarzu wojennym żołnierzy Armii Radzieckiej w Sandomierzu (Wikimedia Commons - licencja: Creative Commons), fot. Arkadiusz Simko
* * *
Życzeniu pułkownika Skopenki stało się zadość i leży pogrzebany na sowieckim cmentarzu wojennym w Sandomierzu.
W czasach PRL-u legendę tę czy opowieść raczej tak mocno akcentowano, tak wyciągano do wierzchu przy każdej nadarzającej się okazji, czy trzeba było, czy nie trzeba, że w końcu i pułkownik Skopenko stał się jednym z symboli minionego reżimu. Pora więc chyba wreszcie oddzielić miłość człowieka z dalekich stron do Sandomierza, od komunistycznej propagandy, a legendzie przywrócić należne jej miejsce – pośród legend właśnie...
© Andrzej Juliusz Sarwa 2018
Książkę w wersji papierowej można kupić tutaj:
Książkę w wersji elektronicznej (epub, mobi) można kupić tutaj: